Witajcie!
W ostatnim czasie zaczęłam czytać „Braci Karamazow”
Dostojewskiego i wpadłam na zdanie, które dało mi sposobność do rozmyślań na
temat wybaczania:
"[...] Aloszka nie pamiętał nigdy urazy.
Zdarzało się, że w godzinę
po
jakimś zatargu
pierwszy odpowiadał lub sam zwracał się do swego krzywdziciela z tak ufną
i
pogodną twarzą, jak gdyby w
ogóle nic między nimi nie zaszło. I nie było w tym żadnej afektacji,
zapomnienia obrazy czy umyślnego
przebaczenia, po prostu nie uważał
tego, co się stało,
za obrazę i to właśnie oczarowywało i zniewalało chłopców. [...]"
Ponownie nasunęło mi się pytanie ostatnich miesięcy:
CZY WYBACZAMY DO KOŃCA?
Bo czy rzadko jest tak, że po kłótni jesteśmy w
stanie o niej porozmawiać i już „jest dobrze”, ale wciąż pozostaje niesmak? Czy
czasem ten niesmak nie staje się takim ogniskiem zapalnym, które przy kolejnym
spięciu jest naszym punktem odniesienia i asem w rękawie, żeby łatwiej było
udowodnić, że moja racja jest najmojsza?
A wreszcie - czy nie żyłoby się o wieeele lepiej wypracowując
sobie cechę Aloszki???
Zaczęłam zastanawiać się w jak wielu sytuacjach jakieś pierwsze złe wrażenie
decyduje o moim późniejszym podejściu do jakiegoś tematu albo osoby. Mimo, że
jasne, staram się dawać wtedy "drugą szansę" to czasem silniejsza
jest opcja UTRWAL I UNIKAJ! Jednak myśląc szerzej, czy to jest wtedy dla
kogokolwiek dobre?
Zaoszczędziłabym sobie wielu nerwów gdybym puszczała pewne uwagi mimo uszu,
a o niesympatycznych zachowaniach po prostu zapominała zamiast przejmować się
rzeczami, na które nie mam wpływu. Nie zmienię myślenia osób, które nie są mi
bliskie, więc może czas wprowadzić 11. przykazanie czyli NIE ŻYW URAZY? Czy
wybaczając innym, nie czujemy się lżejsi o jakąś sprawę?
Ciężko to czasem nazwać wybaczeniem, bo myślę, że takie techniki można
stosować raczej głównie w mniej ważnych spięciach, ale już używając śmieszno-mniejszego słowa
WYBACZANKO, czy nie ułatwiłoby nam zwyczajnie życia?
Czasem wydaje mi się, że jestem z nad wyraz wrażliwego na komunikaty
niewerbalne środowiska. Ciężko mi ogarnąć, że ktoś kto mówi miło, może mówić
szczerze, gdy niewerbalnie przekazuje mi absolutnie odwrotną informację i
wygląda jakby nie miał ochoty rozmawiać. Czy czasem nie pozwalamy żeby kogoś
krzywe spojrzenie wywołało w nas negatywne odczucia i nie "zapisujemy"
tego w szufladce ze zdjęciem tej osoby? Ponadto czy w sytuacji większego
konfliktu, kiedy na jaw wychodzą czasem inne mniejsze "ALE", które
gdzieś skrywaliśmy, czy nie łatwiej byłoby po prostu wszystko wyjaśnić gdybyśmy
faktycznie tej urazy nie żywili?
MRUGNIĘCIE OKA
To może wydać się zabawne, ale chyba każdy przyzna, że łatwiej kontrolować swoje zachowania, jeśli przypiszemy do nich jakiś konkretny ruch. Tak też zrobiłam właśnie z tym indukowanym zapominaniem. Za każdy razem gdy spotyka mnie sytuacja, która robi na mnie niespecjalne wrażenie i wiem, że mogłabym zacząć marnować energię i humor na zapamiętywanie negatywów sytuacji albo osoby, puszczam oczko do całej tej sytuacji. Całą energię wkładam wtedy w tą czynność i faktycznie utożsamiam z nią odepchnięcie całej chmury złej:)
To na pewno cecha, nad którą mam zamiar pracować dla własnego zdrowia. Nie
namawiam nikogo ani też siebie do pozwalania na to, by inni nas obrażali gdy my
będziemy im wiecznie wybaczać. ABSOLUTNIE! Raczej chodzi o takie sprawy, które często
zapamiętujemy, zaprzątając sobie bezpodstawnie nimi głowę, bo za jakiś czas
może się okazać, że ktoś na kogo reakcję marnowaliśmy tyle nerwów, nawet nie
zdawał sobie sprawy, że tak mogliśmy ostro ją odebrać albo po prostu miał
gorszy moment i gdybyśmy to rozpamiętywali, opcja osiągnięcia zgody byłaby
niemożliwa, bo wciąż by się paliło. Chyba warto bardziej skupiać się na zapamiętaniu czyiś dobrych uczynków niż takich, które nie ranią nas w jakiś drastyczny sposób bezpośrednio lecz poprzez rozpamiętywanie których sprawiamy, że ranić zaczynają.
A czy Wy umiecie tak jak Aloszka? Jakie macie sposoby na zapominanie zbędnych rzeczy?:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz