września 14, 2017

Rozmowa w pociągu

Pociąg przyjechał punktualnie. Stanął i po wyjściu pasażerów, kolejny tłum zaczął napływać do środka. W tym również oni. Dwoje ludzi około 60-tki, w strojach sportowych. Wchodzili uśmiechnięci i mijali kolejne przedziały w poszukiwaniu swojego.miejsca.

- Z roku na rok trafiają nam się coraz lepsze pociągi! - powiedziała kobieta - chcesz herbatki? Trochę zmarzłam.
- Daj spokój dziewczyno, gorsze mrozy przechodziłem bez takich butów w jakich teraz sobie jeździmy na wycieczki na stare lata. - powiedział dumnie mężczyzna.- Ale ty sobie wypij.

Wieczór był naprawdę chłodny, słońce zaszło dwie godziny temu, a przed nimi jeszcze 70 kilometrów do miejsca rozpoczęcia trasy. Miejsce wybrali nieprzypadkowo - mieli się tam spotkać ze znajomymi, z którymi w zeszłym roku spędzali urlop. W tym roku podobnie, opłacili już pensjonat z wyżywieniem, przygotowali się kondycyjnie i psychicznie na odpoczynek w ruchu. Jedyną różnicą były lepsze stroje. Te zeszłoroczne faktycznie były nieco gorsze niż obecne. Kto wiedział, że buty na piance mogą być tak wygodne?

- Ale się cieszę, że się wyrwaliśmy! Mam tylko nadzieję, że trasa będzie naprawdę warta przebycia, jak poprzednia. Pamiętasz te lasy? - rozmarzyła się kobieta. Prawie całkiem zapomniała już o tamtej niebezpiecznej sytuacji gdy prawie złamała rękę upadając przez przykryty liśćmi korzeń. Krajobrazy były rzeczywiście przepiękne. - Hej, a ty co tak milczysz?
- A daj spokój. Grzybiarze... Przypomniała mi się ostatnia wizyta u mojego znajomego, jeszcze ze szkoły.
- To ten... Jak mu tam,em... Franek? - zapytała kobieta.
- Tak, Franek. Grzybiarz Franek właściwie.
- A ten od kiedy został grzybiarzem?
- Nie wiem, ale po tej wizycie naprawdę odechciało mi się grzybów. A jak widzę tych ludzi co sprzedają przy drogach...
- Spleśniałe grzyby ci podali pewno, co? Raz też zdarzyło mi się takie zjeść... Paskudztwo jakich mało...
- Nie w tym rzecz. - powiedział Stanisław i zaczął opowiadać historię.- W podstawówce to był mój najlepszy kumpel, pamiętasz. Razem żeśmy naprawiali taką starą motorynkę, którą dostał po bracie. Ile to było radości i nerwów jak kolejny raz nie chciała odpalić a my już nie mieliśmy co sprzedać na nową część. Każdemu bym takiego przyjaciela życzył.

Jakeśmy byli starsi to się czasem widywaliśmy. On w jednej miejscowości mieszkał, ja w drugiej, ale umieliśmy czasem znaleźć czas na jakiś mały wypad. Potem z żonami, bardzo się zaprzyjaźniły. Ty może siostra nie pamiętasz, ale ta jego żona Danka czasem nas odwiedzała. A teraz gdy mojej Zosi już nie ma to kontakt się trochę urwał. Ale mówię sobie w końcu raz na mojej werandzie: stary albo w tą albo we wtą. Urlop mogę z Tobą spędzić i zawsze się przez to cieszę, że mam siostrę, ale reszta roku jakoś tak przemija pusta. Nie będę przecież się wam na głowę zwalał. To pomyślałem, że może napiszę do Franka i by się chłop chciał spotkać. Dla mnie dojazd to nie problem, chętnie się przejadę, a u nich w domu zawsze miejsce będzie. Tak przynajmniej mi mówili.

- I co? Udało się? Nic nie mówiłeś, że się z nim widziałeś.
- No widzieliśmy się 3 tygodnie temu. Nie było o czym gadać. W zasadzie spędziłem tam cztery dni a piątego uciekłem już do siebie.
- Uciekłeś? Co to znaczy? - zapytała kobieta.
- Słuchaj, Franek ma trójkę dzieciaków. Dwoje już nie mieszka w domu a trzeci młody chłopak jeszcze w szkole się uczy. I tak przyjechałem, podali mi jakiś obiad i wyszliśmy się przejść. Ja, Franek i jego syn. Gadaliśmy o różnych sprawach, opowiadał mi jak mu się układa w tym jego gospodarstwie i że Danka myślała czy nie pójść na sklepową, bo mają problemy ostatnio z opłatami. Idziemy, las, pięknie pachnie i nagle BACH. Leżę jak długi, poślizgnąłem się o jakieś mokre liście po wczorajszej ulewie. Już chcę wstawać, ale patrzę, że zaraz koło mnie jest cała taka rodzina malutkich grzybów. Ogromna, dawno tylu okazów nie widziałem. I mówię cholera, a wystarczyło się w język ugryźć: Franek, ty się znasz na grzybach? Te takie ładne. A on odpowiada, że nie, ale może się przyjrzeć. I tak patrzy, patrzy i mówi, że jego babcia go jak był mały zawsze na grzyby zabierała, więc wydaje mu się, że to opieńka miodowa. No to mówię: ale wydaje ci się czy wiesz jak sprawdzić?

- A daj ty mi spokój, opieńka jak nic. Za dzieciaka tyle czasu w lesie spędzałem, że na pewno jadalny. Co ty, Stasiu od razu w nerwach. Jutro tu wrócimy i zbierzemy to potem Danka je przygotuje. Ona kilka razy z babcią grzyby robiła, więc mówię ci, kolacja będzie cud miód jutro! I tak mnie uciszył. Już nie chciałem wnikać czy to mogą być jakieś trujące czy nie.
Dopiero w domu jak Franek poszedł gdzieś na chwilę, mówię do jego syna czy by mógł w jakiejś książce albo internecie sprawdzić, bo ja się na grzybach nie znam, a pamięć może mylić przecież, ludzka rzecz. Sprawdził, ale mówi, że on to zawsze ojcu ufa. Można pomylić z trującym jakimś gatunkiem, ale on się nie boi, bo ojciec ma dobre oko. I tak poszedłem spać, a rano znowu do lasu poszliśmy we trzech inną trasą, koło leśniczówki jego szwagra. I wtedy sobie Franek przypomniał o tych nieszczęsnych grzybach, skoczył po wiadro do szwagra i mówi żebym mu przypomniał, w którym to było miejscu. To mówię, że ja nie wiem, przecież las wielki, drzewa wszędzie podobne. Pamiętałem to miejsce, nie pierwszy raz byłem u nich, ale nie chciałem mieć wyrzutów sumienia potem jakby się ktoś potruł. I już się cieszę, że tam nie idziemy i sprawa zamknięta a tu Paweł mówi: Tata, ja pamiętam gdzie to było. Franek podchwycił i nie było odwrotu. Zebrał grzyby i wracalismy do domu. Oni obaj żartowali, a ja już nie wiedziałem z kim o tym rozmawiać w domu. Na szczęście okazało się, że Franek zapomniał powiedzieć Dance, po co się wybiera, więc kolacja już była gotowa. Zjedliśmy i poszedłem do kąpieli a potem jak już w kuchni sama Danka była mówię: Danka, pewna jesteś, że te grzyby jadalne? Mówiłem Pawłowi żeby sprawdził, bo tak mi świtało, że podobne kiedyś widziałem gdzieś na spisie tych co można pomylić z trującymi, ale chłopak tak w ojca zapatrzony. Pewna jesteś, że jadalne?

- Można je pomylić z innymi? - podłapała trochę wystraszona. Franek mówił, że on od dziecka grzybów nie zbierał. - mówię jej.
- A co ja mu powiem? On jak się już uprze to tak musi być i koniec. Zawsze grzyby moja siostra nam przywozi, bo tu w lesie to raczej marność i ani ja ani Franek nie zbieramy, ale ona teraz wyjechała za granicę, to nawet nie ma się kogo zapytać.
- No to wyrzuć, powiesz, że zepsute były albo coś wymyślisz. Czy to warto tak ryzykować dla jednej kolacji?
- Dobra, ty idź spać już. Ja jutro pogadam z Frankiem to mu wytłumaczę. - powiedziała i się uspokoiłem, że chociaż ona tam myśli racjonalnie.

Rano gdzieś samochodem Franek musiał do miasta jechać to mnie wziął też. W urzędzie nam czasu zajęło i wróciliśmy pod wieczór dopiero. Wchodzimy do domu a tu Paweł mówi: tata, kolacja czeka. Mama pyszny sos zrobiła! Patrzę a na stole garnek z sosem grzybowym... Myślę: Chryste, czy ci ludzie za grosz rozumu nie mają. Franek oczywiście w skowronkach ucałował Dankę i mówi, że jeszcze tylko papiery na górę odłoży i się zabiera do jedzenia. Ja już zrezygnowany siadam w tej kuchni, myślę co mam powiedzieć, żeby nie urazić i nie jeść, ale ostatecznie pytam Dankę.
- Danka, ty naprawdę te grzyby oprawiłaś? Nie boisz się? Nie słyszy się u was o zatruciach?
- Słuchaj, starego to mi nie szkoda, ale dziecku myślisz, że bym podała coś co by go mogło zatruć? Wczoraj po naszej rozmowie wzięłam dwa grzyby z wiadra, pokroiłam i zjadłam surowe. Gdyby coś z nimi było nie tak to bym ci tego teraz nie mogła opowiedzieć. Dziecku nie dam zatrutych grzybów. Co ty rozumu nie masz?


2 komentarze:

  1. ojeju że też te grzyby na surowo zjadła ;o ja bym zapobiegawczo wzięła i je wyrzuciłam albo nawet nie zbierała;p ale jak się chłop uparł ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Co nas nie zabije to nas wzmocni 😃😃😃

    Ja grzybów nie zbieram bo się nie znam.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Hansownie , Blogger